Byłem w Gdańsku, w związku z tym nienawidzę harcerzy
![]() |
Widok na Gdańsk |
Gdańsk to naprawdę piękne miasto. Mieliśmy okazję (ja i moja dziewczyna) zabrać się tam z grupą... harcerzy. Wiem, że to rodzi wiele pytań, ale od razu powiem, że nie chce mi się na nie odpowiadać. Po prostu tak wyszło i tej wersji się trzymajmy, hej przygodo.
Przez 2,5 dnia pobytu zdążyłem znienawidzić harcerstwo. Do tej pory uważałem skautów za lekko nieprzystających do naszych czasów niegroźnych błaznów. Myliłem się - są to potwory, zamordyści, żałośni i irytujący. Na domiar złego przypominają socjalistów - tj. bohatersko walczą z problemami nieznanymi normalnym ludziom.
Ktoś powie: generalizuję. "Nie można wrzucać ludzi do jednego worka", "kim jesteś, aby oceniać innych" itd. No ale skoro powstało określenie „harcerstwo”, to pewnie po to, żeby w szybki sposób opisać pewną grupę ludzi o podobnych cechach. I cechy te wymieniłem w poprzednim akapicie.
Przed wyjazdem postawiono jeden warunek: w harcówce (bo mieliśmy nocować w harcówce) nie można pić alkoholu. To drobiazg, pomyślałem...
Przepraszam na chwilę, nie mogę się skupić, bo robotnicy ocieplający mój blok właśnie śmieją się, że „coś spierdolili”... Ok, już w porządku, zjechali piętro niżej.
...Okazało się jednak, że cały nasz wyjazd jest zaplanowany w najdrobniejszych szczegółach i grafik ten uwzględnia też nas. Pierwszego dnia zaproponowano nam grę polegającą na chodzeniu po starówce, zbieraniu karteczek, które wskazywały nam miejsce ukrycia dalszych karteczek i tak do mety. Uznaliśmy, że pobawimy się z nimi z godzinkę i oddalimy się do swoich spraw - czyli piwa i gofrów na rynku.
Otóż nie - zabawa trwała godzin 6, a potem wróciliśmy do harcówki na obiad.
I tu trzeba zanotować parę słów o obyczajach harcerzy. Gdy nalewają wodę z czajnika do kubka i parę kropel spadnie na ceratę, cała ekipa ostrzega nalewającego, że „czajnik siusia”. Worki na odpady nazywają „śmiećworkami”, kisiel „glutem” (wypowiadając tę nazwę mają nieziemski ubaw), a napoje gazowane „syfami”. Przed każdym posiłkiem mówią „smacznijmy sobie” - polega to na tym, że ktoś mówi „smacznego” do osoby po jego lewej stronie, tamta do następnej i tak w kółko, a jak dojdzie do końca, to kolejka wraca w prawo z „dziękuję”. Coś jak przepijanie do siebie, tylko bez wódy.
„Smacznijmy sobie” - no kurwa.
![]() |
Symbol zamordystów |
Plan dwudniowego wyjazdu układali - jak sami przyznali - półtora tygodnia. Zwieźli do Gdańska tonę jedzenia, mimo, że w tym nadmorskim mieście sklepów nie brak, a ceny są pewnie niższe niż w Warszawie. Oszczędzają 20 groszy na butelce wody i zamiast normalnej mineralnej piliśmy popłuczyny marki Carrefour. Sos do makaronu rozwadniają do niemożliwości i zamiast gęstego myśliwskiego mieliśmy brązową wodę. Nie piją dobrej herbaty, bo tradycją rajdów harcerskich jest wywar z siana marki Minutka. Na pociąg wychodzą o godzinę za wcześnie i siedzą 50 minut na dworcu obserwując, jak menele obrzygują się nawzajem nieserdecznie. I tak dalej.
Obiad skończył się o 20.00, poprosiliśmy więc o czas wolny - pójdziemy we dwoje na spacer i za dwie godziny wrócimy. Spojrzeli na nas zdegustowani - przecież w planie były gry planszowe i „glut”. Przepraszając za zamieszanie wyszliśmy, zaznaczając, żeby zaczęli bez nas, jeśli się spóźnimy.
Po opuszczeniu harcówki odetchnęliśmy z ulgą i udaliśmy się na upragnione piwo. Tu spotkał nas zawód: pubów było jakoś mało. Wiadomo, że to starówka i nastawiają się na starych Niemców, no ale żeby nie było gdzie piwa wypić w jakimś przyzwoitym szynku? W końcu coś tam znaleźliśmy i postanowiliśmy nie wracać do tych oszołomów, bo cofniemy się w rozwoju, grając w durne gry.
Wróciliśmy z 40-minutowym opóźnieniem i harcerze przypuścili na nas zmasowany atak. Tzn. nie okładali nas kijami (było Boże Ciało, nie wypadało), ale zgładzili nas słownie - że przecież umawialiśmy się na tę i na tę godzinę, że musieli grać bez nas, że nie są tanim biurem turystycznym, że zasady harcerskie. Zrobiło nam się ich żal i złożyliśmy publiczną samokrytykę. Zepsuliśmy im wspaniały wieczór.
Chociaż niezupełnie. Dzięki ich miłosierdziu załapaliśmy się jeszcze na kilka atrakcji. Najpierw staliśmy dookoła świeczki i słuchaliśmy harcerskich piosenek, potem zapanowała w harcówce wielka radość z powodu przyrządzania kolejnego już „gluta”, a wreszcie zainaugurowano grę planszową, związaną z dzikim zachodem.
Harcerzom najbardziej przypadł do gustu wspomniany „glut”. Tonąc we łzach spowodowanych spazmatycznym śmiechem wyjaśnili nam przełomowe Prawo Gluta:
Dla n smaków „gluta” (n dąży do nieskończoności), „glut” jest zawsze czerwony.
Zmieszali 5 smaków kisielu i rzeczywiście wyszedł czerwony. Dacie wiarę?! A jednak.
Na koniec poszliśmy spać.
Następnego dnia było lepiej, bo zorganizowali nam laser tag (elektroniczny paintball) - było to świetne i każdemu polecam. Wystrzelałem skautów jak muchy.
Wreszcie nastąpił powrót. Na szczęście siedzieli w osobnym przedziale. Ale i to nie uchroniło nas przed uczestniczeniem w odśpiewaniu pieśni harcerskiej, stojąc ze złączonymi rękami na korytarzu w wagonie. Nie pamiętam, żebym przeżył kiedykolwiek większe upokorzenie. Pisząc o tym czerwienię się ze wstydu, nie wyszydzajcie mnie przynajmniej na mieście...
Gdy się rozstaliśmy (w sensie my z harcerzami, nie ja z dziewczyną), odetchnąłem z ulgą. Choć Gdańsk - jak mówiłem na początku - jest naprawdę pięknym miastem. Czuwajcie.
Komentarze
Nagły Atak Spawacza - ZHP..
A więc urodziła się jednak taka dziewczyna, która przeszła pomyślnie wszystkie testy i sprostała wyśrubowanym wymaganiom...:D
Pozdro,
Sis*szczecin
Na stary już mi się nie chciało pisać, na nowy mi się chce.
A kolory tego bloga są wg mnie dośc dobre.
Wracając, do sedna, dobrze się to badziewie czyta!
Pozdrawiam, Idrille :)
pzdr
ps. rozgladaj sie czasem dookola jak siedzisz w barze;)
Prześlij komentarz
Skomentuj i się podpisz.